Przez cały czas Michael nawijał o ciąży. Zastanawiam się tylko jakim cudem moja rodzina się jeszcze o tym nie dowiedziała...
-Jessy, pojedziemy do lekarza? - spytał mnie pewnego razu, gdy spacerowaliśmy po Nibylandii.
-Ale Mike, jest jeszcze za wcześnie - odpowiedziałam przewracając oczami.
-Skąd wiesz?
-Bo to dopiero drugi miesiąc!
-Ale chcę mieć pewność, że na pewno będę tatą - odpowiedział.
-No dobrze - odpowiedziałam zrezygnowana.
-Możemy jechać jeszcze dziś? - nagle wstąpiła w niego masa energii.
-O tej porze? Przecież wszędzie jest chyba zamknięte - stwierdziłam.
-Nie wszędzie. Pamiętasz wtedy gdy.. - spojrzał an moje ciało, a ja wtedy przypomniałam sobie o wszystkich bliznach - Pamiętasz gdzie wtedy byliśmy? Mój przyjaciel, mark, którego miałaś okazję wtedy poznać, ma swoją prywatną przychodnię. Wystarczy jeden telefon i mamy wizytę - wyszczerzył swoje perełki.
-To dzwoń. Na co jeszcze czekasz?
Nie ukrywam, że ja, tak jak Michael, bardzo chcę się upewnić. Odkąd pamiętam, zawsze chciałam mieć dziecko. Jako nastolatka wyobrażałam sobie siebie z jakimś przystojniakiem i gromadką dzieci dookoła.
-Za pół godziny możemy być - oświadczył mi, kiedy znalazł mnie na ławce w parku.
Zabrałam dokumenty i telefon po czym wyjechaliśmy.
Kiedy byliśmy już w gabinecie, Michael przywitał się z lekarzem, a po chwili wszedł Mark.
-Mogę? - spytał.
-Jasne - odpowiedzieliśmy.
Pani doktor przygotowywała komputer, więc musieliśmy chwilę poczekać.
-Domyślam się, że Michael coś zbroił.. - powiedział do mnie Mark, puszczając oczko.
Spojrzałam na mojego męża i chociaż było ciemno, zobaczyłam, że zrobił się cały czerwony.
-Nie bądź taki cwany - odpowiedział mu.
Zobaczyłam, że Mark chciał jeszcze coś dodać, ale przerwała mu pani ginekolog.
-Możemy już zaczynać. Proszę podwinąć bluzkę i troszeczkę ściągnąć spodnie.
Zrobiłam jak kazała. Nałożyła na moje podbrzusze zielony, lekko przezroczysty płyn. Po chwili ujrzeliśmy malutkie dziecko. Nie do końca jeszcze je przypominało, ale wiedzieliśmy jedno.
-Gratuluję, jest pani w ciąży - uśmiechnęła się do mnie.
Zerwałam się i rzuciłam w ramiona Michaela. On zrobił to samo. Po chwili skakaliśmy w swoich objęciach po całym gabinecie. Kiedy się odkleiliśmy od siebie, zauważyłam, że umazałam koszule Michaela zielonkawym płynem.
-Oh, przepraszam - zaczęłam go wycierać chusteczką.
Wyszliśmy z gabinetu. Na dworze skakałam jak nienormalna.
-Michael, możesz w to uwierzyć? Bo ja nie - spytałam z uśmiechem na twarzy, który nie schodził mi przez już jakieś 3 godziny.
-Ja też nie! Ale tak się cieszę! - cmoknął mnie w policzek - Musimy to uczcić.
-Ale jak? - spytałam.
-Może zorganizujemy grilla i zaprosimy naszych rodziców, kilku najbliższych znajomych.
-Dobry pomysł. Tylko wiesz, moi rodzice chyba nie przyjadą.. To dosyć daleko, a poza tym chyba nie będą teraz mogli...
-To szkoda..
-Oj tam, i tak im powiem. no dobra, to Ty zadzwoń do wszystkich i spytaj czy przyjadą, a ja zadzwonię do mamy.
Powędrowaliśmy razem do mieszkania i tam rozeszliśmy się.
Pobiegłam do telefonu i wybrałam numer do mamy.
-Halo? - odezwała się.
-Cześć mamo. To ja, Jess. Możesz teraz rozmawiać?
-No, mam akurat wolną chwilę. A o co chodzi? Coś się stało?
-Nie.. To znaczy.. Można tak powiedzieć..
-Tak?
-Jestem w ciąży! - powiedziałam do słuchawki, a na mojej twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech.
-Co?! - wrzasnęła.
-Ale, mamo? O co chodzi? - spytałam nie wiedząc dlaczego tak zareagowała.
-Z kim?!
-No z Michaelem. Przecież to mój mąż..
-Z Michaelem?! - krzyknęła - Boże.. Jak ojciec się o tym dowie, to dostanie zawału!
-Ale..
-Co on Ci do cholery zrobił?! - przerwała mi wrzeszcząc - Jak mogłaś na to pozwolić?
-Ale mamo, to mój mąż i mogę z nim robić co chcę! - odpowiedziałam wściekła. Byłam jednocześnie wściekła, rozczarowana..
-Zgodziłam się na Twój ślub z nim, ale nie wiedziałam, że zrobisz taką głupotę!
-Jaką głupotę, mamo?! O czym Ty mówisz?! Przecież go polubiłaś, tak?
-Tak, to prawda. Zmieniłam zdanie co do niego. Ale teraz wiem, że to był błąd! Nie spodziewała się, że on Ci zrobi coś takiego!
Nie miałam zamiaru dalej jej słuchać. Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i rzuciłam telefonem do szafy. Sama poległam na łóżko i rozpłakałam się. Usłyszałam mój telefon.
-Halo!
-Jessy? Ty płaczesz? - to tata.
-Nie, nie płaczę. Mam katar - skłamałam.
-Przepraszam Cię za matkę, ale wiesz jaka jest, w sumie to zawsze była... Wiesz, że nigdy go nie lubiła, nawet jako piosenkarza..
-I co z tego? Nie może go zaakceptować?
-Wiesz jaka jest..
-Wiem, i nie obchodzi mnie to! Mam ją głęboko gdzieś!
Po wykrzyczeniu tych słów rozłączyłam się. Tata wydzwaniał do mnie jeszcze chyba ze sto razy, ale nie miałam zamiaru odbierać.
Michael nacisnął klamkę. Zanim mnie zobaczył, wybiegłam do łazienki.
-Jessy, w porządku? - spytał przez drzwi.
-Tak..
-Co się dzieje?
-Nic.
-Mogę wejść?
Nie odpowiedziałam. Mike wszedł do mnie i zastał mnie zwiniętą w kulkę na podłodze. Kucnął przede mną i złapał za rękę.
-Co się dzieje?
Nie odpowiedziałam.
-Wiesz, że możesz mi powiedzieć.
-Moja mama.. Ona.. Zaczęła się ze mną kłócić.. Ma pretensje o to, ze to Ty będziesz ojcem dziecka...
Mike posmutniał.
-Jessy..
-Michael.. Nienawidzę jej!
-Hej, ale nie płacz już, dobrze?
Postarałam się zatrzymać łzy i na chwilę mi się to udało.
-Wiesz, zaprosiłem wszystkich, ale chyba nie jesteś w stanie..
-Oczywiście, że jestem! - odpowiedziałam wstając i wycierając policzki - Nie będę się przejmować, tym co mówi ktos, kto nie potrafi zaakceptować innego człowieka!
-No dobrze.. To na 18.00.
-Ile mamy czasu?
-Dwie godziny.
-Powiedz co mam robić.
-Mogłabyś zrobić jakąś lekką sałatkę?
Kiwnęłam głową.
-Ja w tym czasie pojadę do sklepu i coś kupię.
Powędrowałam do kuchni. Wyjęłam potrzebne składniki i zrobiłam na szybko kilka sałatek. Widząc, że Michaela jeszcze nie ma, postanowiłam naszykować grilla.
Poszłam do garażu i zabrałam węgiel. Zaniosłam go.
-Jessy, co Ty robisz? - krzyknął z oddali Michael.
-Ja..no.. Szykuję..
-Przecież nie możesz.. Jeszcze coś się stanie Tobie i dziecku!
Otworzyłam buzię, aby mu odpowiedzieć.
-Odłóż to. Bez dwóch zdań.
Chyba bardzo się na mnie wkurzył...
-Kogo dokładnie zaprosiłeś? - spytałam, pozbawiona "prawa" do pomocy.
-Mamę, Josepha, Liz, Freddiego, Janet, no, w sumie wszystkich z rodzeństwa, i kilku innych.
Poszliśmy do kuchni. Michael przyprawił kupioną karkówkę i położył na talerz.
Wyszedł z kuchni.
-Proszę, to dla Ciebie - podał mi bukiet róż, kiedy wrócił.
-Dziękuję, nie musia..
-Ciii - położył mi palec na usta, a po chwili wskazał na swój policzek.
Pocałowałam go w wyznaczone miejsce.
Przerwał nam dzwonek do drzwi.
-Ja otworzę - powiedziałam.
-Nie, ja
Pobiegłam do drzwi, ale Mike mnie dogonił. W jednej chwili poczułam jak tracę grunt pod nogami. Nie wiedziałam co się dzieje. Pisnęłam przestraszona. I dopiero wtedy zobaczyłam, że to Michael wziął mnie na ręce.
-Ty idioto! - krzyknęłam - Chcesz żebym zmarła na zawał?!
W odpowiedzi usłyszałam tylko chichot. Jedną ręką otworzył drzwi.
-O mamo, witaj - przywitał się.
-Ccześć - odpowiedziała.
-Dzień dobry - powiedziałam.
-Mógłbyś postawić mnie na Ziemi? - szepnęłam mu do ucha - Dziękuję.
-Jesteś sama? - zwrócił się do Katherine - Joseph nie przyszedł?
-Nie - odpowiedziała.
-Wejdź.
-Nie idziemy na zewnątrz?
-W sumie to możemy iść. Zaczekajcie.
Pobiegł do kuchni. Chwilę później wrócił z kilkoma miskami i talerzem na szczycie.
-Daj, pomogę Ci - chciałam zabrać od niego chociaż jedną misę.
-Nie - odsunął się ode mnie.
Poirytowana spojrzałam na niego. Przeciez jesli przeniosę jedną, leciutką miskę nic mi się nie stanie. Ale jak chce.. Może iść obładowany jak wielbłąd..
Pół godziny później siedzieliśmy już w ogrodzie. Ze wszystkimi świetnie mi się rozmawiało. Zapomniałam nawet o mamie.
-Jessy, mogę na chwilę? - zaprał mnie, gdy rozmawiałam z Liz.
-Jasne. Lizy, przepraszam na chwilę.
-Chodź - złapał mnie za rękę i wyprowadził na środek.
Jednym machnięciem ręki uciszył wszystkie rozmowy i nagle wszystkie twarze zwróciły się do nas.
-Zaprosiłem tutaj Was wszystkich, bo chciałbym Wam z Jessy coś oświadczyć - spojrzał na mnie i uśmiechnął się - Spodziewamy się dziecka.
Ku mojemu zdumieniu, wszyscy zaczęli głośno bić brawo.
Zapadał już zmrok, więc zapaliliśmy z Michaelem i La Toyą kolorowe lampiony. Puściliśmy głośniej muzykę i wszyscy wyszli na "parkiet".
Przetańczyłam z Michaelem cały wieczór, prawie do 2 nad ranem, po czym padnięci poszliśmy do łóżka.
No heey. Jak tam wakacje mijają? Mi pracowicie.. Dosłownie XD . Mam nadzieję, że cieszycie się, że Jessy jest w ciąży :)
Pozdrawiam
PS Na koniec tylko pytanie; czy nie znudził Wam się jeszcze ten blog? Bo mam zaplanowane jeszcze baaardzo dużo rozdziałów :)