wtorek, 19 maja 2015

ROZDZIAŁ 27

Przez cały czas spałam lub siedziałam skulona i rozmyślałam o Michaelu. Nie mam pojęcia ile czasu minęło, odkąd tu jestem. Może kilka godzin, może kilka dni. Może miesiąc. Nie wiem. Nie wiem co z Michaelem. Przez cały czas miałam ochotę płakać. A wtedy przypominałam sobie najlepsze chwile z mojego życia; większość z nich to te z Michaelem. Jak go poznałam, jak razem nagraliśmy piosenkę, nasz pierwszy spacer, zaręczyny...
Z zamyśleń wyrwał mnie trzask. Ktoś mocno uderzał w drzwi. Teraz ktoś je otwiera..
-Wstawaj! - krzyknął jakiś mężczyzna. To nie był Will, ani ten, który ochrzanił Willa. Ktoś inny - Wstawaj mówię!
Posłusznie wstałam ledwo trzymając się na nogach. Jest ze mną coraz gorzej. Nie mam siły stać na własnych nogach, do tego ciągle jestem bita. Ale dam radę!
-Idziesz z nami - mężczyzna wyprowadził mnie z piwnicy. Za nami poszło jeszcze trzech innych mężczyzn. Wszyscy w maskach i czarnych szatach.
Szliśmy długimi korytarzami. Wszędzie ci ludzie. Czułam ich spojrzenia na sobie, ale nie potrafiłam podnieść głowy i na nich spojrzeć. Miałam mieszane uczucia. Czułam się tak, jakby chcieli mnie tam zabić. A może prowadzą mnie do Michaela?
Zatrzymaliśmy się. Jeden z mężczyzn związał mi ręce i nogi. Nie miałam siły mu się nawet stawić.
Wprowadzili mnie do wielkiej sali. Na końcu niej znajdował się ołtarz. Nie był to jednak ołtarz jak w zwykłej świątyni; ten był cały wyłożony czaszkami. Ale na samym końcu...
-Michael! - krzyknęłam.
Michael żyje. Coś poruszyło się w moim sercu.
-Jessy? - Michael ruszył w moją stronę. Na twarzy był bardzo poobijany.
-No już, gołąbeczki. Bo się wzruszę.. - odezwał się sarkastycznie mężczyzna, a coraz większa grupka ludzi wybuchnęła śmiechem.
-No więc Jackson. Zastanowiłeś się już?
-Nie zmienię zdania! - Michael krzyknął i spojrzał na mnie.
-Jak chcesz..
Skinął głową do jakiejś kobiety, a ta podeszła do Michaela i przystawiła mu pistolet do głowy.
Podszedł do mnie i mocno kopnął w brzuch. Upadłam na ziemię i zgięłam się wpół. Ktoś przede mną ukląkł i ze srebrnej pochwy wyjął sztylet. Zaczął "rysować" nim po moim brzuchu, udach, nadgarstkach, twarzy... Czułam na swoim ciele przeszywający ból, a jak przez mgłę słyszałam zduszone okrzyki Michaela. Czułam, jak ciepła krew spływa po moim ciele.
-I jak Jackson? Zmieniasz zdanie? - spytał rozbawiony mężczyzna.
-Ja...Zgadzam się zostać...
-Michael nie! - ostatkiem sił wrzasnęłam, ale chyba było już za późno.
Mężczyźni odeszli ode mnie i podeszli do Michaela. Jeden z nich już chciał wytatuować na nadgarstku Michaela znak...
To ostatnia szansa! Przesunęłam nogę i kopnęłam kobietę, która stała z pistoletem obok Michaela.
-Michael, uciekaj!
Tracąc równowagę, kobieta strzeliła mi w ramię. Kolejny atak bólu... Poczułam, że ktoś mnie dotyka.
-Jessy..Jessy...Nie umieraj, proszę... - łzy Michaela kapały mi na twarz.
-Michael... kocham Cię... - wyszeptałam i straciłam przytomność.
Gdy się obudziłam, leżałam na łóżku szpitalnym,  jednak nie znajdowałam się w szpitalu. Do mojej ręki podłączona była kroplówka, a ja leżałam w piżamie. Na prawej nodze i lewej ręce miałam gips, a reszta ciała była cała w bandażach i opatrunkach. Nie wiem czemu, ale nie otwierałam oczu...
-...straciła bardzo dużo krwi, możliwe, że nie przeżyje... - usłyszałam czyjś głos.
-Josh, nawet tak nie mów! - teraz odezwał się Michael.
-Dobrze, miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze.. Michael, nie wstawaj, w Twoim stanie to niewskazane...
-Ale Josh...
-Michael, zaufaj mi..
-Eh...Josh, jak właściwie nas znalazłeś?
-No, zaczęło się od tego, że jechałem na moją zmianę. Nie wiem co się stało, coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć do was do domu. Miałem jakieś złe przeczucie. Obszedłem cały dom, nie było Was. W sypialni też. Pomyślałem, że może jecie śniadanie, więc poszedłem do kuchni. Tam też was nie było, ale na podłodze zobaczyłem krew. Szybko pobiegłem zobaczyć, czy kamery na zewnątrz coś zarejestrowały. I tam zobaczyłem... Ktoś prowadził was do samochodu. Spisałem numery rejestracyjne i pojechałem w pościg za wami. Przepraszam, że tak długo to trwało...
-Josh, dziękuję Ci, że w ogóle zareagowałeś. Gdyby nie Ty, Jessy by już nie żyła...
-Taka jest moja praca..
-Ile nas tam trzymali? - Michael spytał spoglądając na mnie.
-6 dni.
-Mam nadzieję, że Jessy wyjdzie z tego cało...
Otworzyłam oczy.
-Cześć kochanie - powiedziałem cichutko do Michaela i uśmiechnęłam się.
-Jessy, ty żyjesz! - Michael podszedł do mnie i usiadł na łóżku.
-Tak..
Spojrzałam na rękę Michaela. Nie było tam żadnego tatuażu.


Podoba się? :)

1 komentarz:

  1. Hurra! TERAZ JEST JUŻ DOBRZE!!! Chyba xD
    Ach, niech się teraz trzymają i niech będzie ślub...
    Ciekawa jestem co na to rodzice Jessy xD
    Czekam na ciąg dalszy.
    Trzymaj się!!
    Pozdrawiam,
    Susie.

    OdpowiedzUsuń