czwartek, 21 maja 2015

ROZDZIAŁ 28

Da miesiące później, było już Boże Narodzenie. Nie nosiłam już żadnego gipsu, nie miałam siniaków, jednak rany na udach, brzuchu i nadgarstkach (w sumie to na całym ciele) nie chciały się goić. Były bardzo głębokie, i za każdym razem, gdy niechcący ich dotknęłam, czułam okropny ból.
To miały być moje pierwsze święta poza domem, bez śniegu, z Michaelem...
Zaprosiliśmy moich rodziców, którzy na początku nie chcieli się zgodzi, ale udało nam się ich przekonać. Rodziców Michaela nawet nie próbowaliśmy zapraszać, z powodu innego wyznania. Podobnie z jego rodzeństwem.
Moi rodzice przyjechali wcześniej, więc z mamą zabrałyśmy się za przygotowywanie jedzenia. Michael, tata i Hubert zabrali się za sprzątanie domu, chociaż i tak nie było chyba nic do sprzątania. Po wcześniejszych "przygodach" ciężko mi było cokolwiek cięższego robić, bo niezagojone rany okropnie dawały się we znaki. Podobnie było z Michaelem. Moi rodzice musieli nas wyręczać w niektórych rzeczach. Razem z mamą przygotowałyśmy 12 tradycyjnych, wigilijnych potraw i trochę deserów i ciast na kolejne dwa dni świąt.
-Jessy, a co to jest na Twoim palcu?... - spytała mama patrząc na serdeczny palec u mojej ręki.
-Eee....mamo..chciałam z tobą o tym porozmawiać..Michael...oświadczył mi się...
-Jessy, gratuluję! - mama uścisnęła mnie mocno.
Reakcja mamy mnie zdziwiła. Myślałam, że będzie mi robić jakieś wyrzuty czy pretensje, bo przecież nie lubi Michaela, ale jak widać, chyba zmieniła o nim zdanie...
-A wy...już to robiliście?... - mama spytała po dłuższej chwili ciszy.
-Mamo!
-No co? Chyba mam prawo wiedzieć? - uśmiechnęła się i puściła do mnie oko.
-O, cześć kochanie - powiedziałam, gdy Michael wszedł.
-Cześć księżniczko - cmoknął mnie w czoło - Coś pomóc?
-Mamo?
-Nie, chyba na razie nie. Gdybyś tylko mógł powiedzieć Hubertowi i Sebastianowi żeby się już szykowali? Kolacja niedługo będzie gotowa.. - mama uśmiechnęła się do Michaela - Ty Jessy też możesz się już szykować..
-Nie będę Ci już potrzebna?
-Nie, idź już..
Posłusznie wyszłam z kuchni i powędrowałam do garderoby.
"Co by tu wybrać..." - odezwał się głos w mojej głowie.
W rogu szafy ujrzałam czarną sukienkę z białą wstążkową kokardką w pasie. Jej dekolt zdobił cienki, czarny, prześwitujący materiał. Wyjęłam ją i założyłam na siebie. Następnie uczesałam się, lekko umalowałam i zeszłam na dół. Słyszałam jak Michael i Hubert się z czegoś śmieją, a moi rodzice rozmawiają.
-O, Jessy. Dobrze, że już jesteś. Miałam po ciebie iść...No dobrze, zaczynajmy już..
Zajęliśmy swoje miejsca przy stole.
-Ojcze nasz... - zaczęliśmy chórem.
Po skończonej modlitwie wzięliśmy opłatek i złożyliśmy sobie życzenia.
-Jessy, życzę Ci - zaczął Michael, gdy do niego podeszłam - wszystkiego najlepszego, zdrowia, żebyś nie miała już tak niebezpiecznych przygód... - uśmiechnął się i spojrzał na mnie - i wszystkiego co sobie życzysz...
-A ja tobie życzę hmm... - kurczę, co ja mam mu życzyć? - Zdrowia, spełnienia marzeń, i czego tam chcesz...
Usiedliśmy do kolacji. Świąteczny karp smakował lepiej niż zwykle. Świetna, świąteczna atmosfera, nic nie mogło jej teraz zepsuć...
-Jessy, co ty masz na nogach?... - spytała moja mama odkładając widelec - Znowu to robisz?
-Nie, mamo... - spojrzałam na nogi. Sukienka mi się obsunęła i od razu ją poprawiłam zakrywając rany - Ja...
Pobladłam i spojrzałam znacząco na Michaela.
"Co ja mam jej teraz powiedzieć? Przecież nie powiem im o illuminati..." odezwał się głosik w mojej głowie.
-Ja i Jessy mieliśmy wypadek... - powiedział Michael niepewnie.
-Jaki wypadek? - spytał tata patrząc na nas.
-No..ee...samochodowy... - odpowiedziałam, a Mike spojrzał na mnie. Nie lubiłam kłamać i wiem, że Mikey też tego nie lubi, ale teraz nie było wyjścia.
-I co ci takiego się na tym wypadku stało, ze masz takie rany? - spytała sarkastycznie mama.
-No bo...my uderzyliśmy w drzewo...i...szyba pękła...i...jej kawałki wbiły mi się w nogi... - czułam jak serce podchodzi mi do gardła.
Spojrzałam na Michaela, a on na mnie. Poczułam jak swoim spojrzeniem mówi mi, że idzie mi ok.
-Jessy, twój chłopak to Michael Jackson, napisaliby o tym w gazecie! - zobaczyłam, jak żyła pulsuje na czole mamy.
Nie przewidziałam tego. Ale niech szybko skończy ten temat, bo czuję, jak coś mnie ściska za żołądek...
Znów spojrzałam na Mikiego.
"Co robić?" pomyślałam, z nadzieją, że istnieje jakaś magia i nagle potrafię się porozumiewać telepatycznie.
-Bo...to był taki wypadek...i Michael od razu zadzwonił po swojego przyjaciela, który jest lekarzem...i on nas stamtąd zabrał...i opatrzył... - wycedziłam.
-Aha... - burknęli razem rodzice tak, jakby chcieli powiedzieć "Ta jasne, i tak wiem, że było inaczej".
Po chwili wszyscy już o tym zapomnieli i reszta kolacji minęła spokojnie.
Jednak najbardziej podobał mi się "koncert" Michaela, kiedy to zaśpiewał nam kilka pięknych, mniej znanych kolęd.
****************
Następnego dnia obudził mnie krzyk mojego brata ("prezenty, prezenty, wstawajcie!").  Jak na swój wiek 14 lat zachowywał się czasem jak 5-letnie dziecko. Razem z Michaelem zeszliśmy zaspani na dół, gdzie zastaliśmy Huberta rozpakowującego swoje prezenty i moich rodziców na kanapie pijących kawę.
-Cześć - przywitałam się.
-Cześć - odpowiedzieli.
Podeszłam do choinki i stanęłam przed moim bratem i uśmiechnęłam się.
-No co? - spojrzał na mnie z dołu.
-Nic, głuptasie - uśmiechnęłam się.
-Jak chcesz wiedzieć mądralo, tam jest coś dla ciebie - wskazał na małą paczuszkę pod choinką.
Podeszłam do niej, zdarłam papier i ujrzałam małe, czarne pudełeczko.W środku znajdował się komplet drogiej, złoto-diamentowej biżuterii. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Michaela, a on odwzajemnił uśmiech.
Po mnie cała reszta zabrała się do rozpakowywania swoich prezentów.





Podoba się? Bo moim zdaniem w porównaniu do poprzednich rozdziałów ten nie jest dobry :(. 9 czerwca jadę na wycieczkę, ale postaram się jeszcze znaleźć czas, aby coś napisać :)
A tak na marginesie; wszystkiego najlepszego wszystkim mamom z okazji ich święta :)
Daliście coś swoim mamom? Ja jeszcze nie, ale dam różę :)

wtorek, 19 maja 2015

ROZDZIAŁ 27

Przez cały czas spałam lub siedziałam skulona i rozmyślałam o Michaelu. Nie mam pojęcia ile czasu minęło, odkąd tu jestem. Może kilka godzin, może kilka dni. Może miesiąc. Nie wiem. Nie wiem co z Michaelem. Przez cały czas miałam ochotę płakać. A wtedy przypominałam sobie najlepsze chwile z mojego życia; większość z nich to te z Michaelem. Jak go poznałam, jak razem nagraliśmy piosenkę, nasz pierwszy spacer, zaręczyny...
Z zamyśleń wyrwał mnie trzask. Ktoś mocno uderzał w drzwi. Teraz ktoś je otwiera..
-Wstawaj! - krzyknął jakiś mężczyzna. To nie był Will, ani ten, który ochrzanił Willa. Ktoś inny - Wstawaj mówię!
Posłusznie wstałam ledwo trzymając się na nogach. Jest ze mną coraz gorzej. Nie mam siły stać na własnych nogach, do tego ciągle jestem bita. Ale dam radę!
-Idziesz z nami - mężczyzna wyprowadził mnie z piwnicy. Za nami poszło jeszcze trzech innych mężczyzn. Wszyscy w maskach i czarnych szatach.
Szliśmy długimi korytarzami. Wszędzie ci ludzie. Czułam ich spojrzenia na sobie, ale nie potrafiłam podnieść głowy i na nich spojrzeć. Miałam mieszane uczucia. Czułam się tak, jakby chcieli mnie tam zabić. A może prowadzą mnie do Michaela?
Zatrzymaliśmy się. Jeden z mężczyzn związał mi ręce i nogi. Nie miałam siły mu się nawet stawić.
Wprowadzili mnie do wielkiej sali. Na końcu niej znajdował się ołtarz. Nie był to jednak ołtarz jak w zwykłej świątyni; ten był cały wyłożony czaszkami. Ale na samym końcu...
-Michael! - krzyknęłam.
Michael żyje. Coś poruszyło się w moim sercu.
-Jessy? - Michael ruszył w moją stronę. Na twarzy był bardzo poobijany.
-No już, gołąbeczki. Bo się wzruszę.. - odezwał się sarkastycznie mężczyzna, a coraz większa grupka ludzi wybuchnęła śmiechem.
-No więc Jackson. Zastanowiłeś się już?
-Nie zmienię zdania! - Michael krzyknął i spojrzał na mnie.
-Jak chcesz..
Skinął głową do jakiejś kobiety, a ta podeszła do Michaela i przystawiła mu pistolet do głowy.
Podszedł do mnie i mocno kopnął w brzuch. Upadłam na ziemię i zgięłam się wpół. Ktoś przede mną ukląkł i ze srebrnej pochwy wyjął sztylet. Zaczął "rysować" nim po moim brzuchu, udach, nadgarstkach, twarzy... Czułam na swoim ciele przeszywający ból, a jak przez mgłę słyszałam zduszone okrzyki Michaela. Czułam, jak ciepła krew spływa po moim ciele.
-I jak Jackson? Zmieniasz zdanie? - spytał rozbawiony mężczyzna.
-Ja...Zgadzam się zostać...
-Michael nie! - ostatkiem sił wrzasnęłam, ale chyba było już za późno.
Mężczyźni odeszli ode mnie i podeszli do Michaela. Jeden z nich już chciał wytatuować na nadgarstku Michaela znak...
To ostatnia szansa! Przesunęłam nogę i kopnęłam kobietę, która stała z pistoletem obok Michaela.
-Michael, uciekaj!
Tracąc równowagę, kobieta strzeliła mi w ramię. Kolejny atak bólu... Poczułam, że ktoś mnie dotyka.
-Jessy..Jessy...Nie umieraj, proszę... - łzy Michaela kapały mi na twarz.
-Michael... kocham Cię... - wyszeptałam i straciłam przytomność.
Gdy się obudziłam, leżałam na łóżku szpitalnym,  jednak nie znajdowałam się w szpitalu. Do mojej ręki podłączona była kroplówka, a ja leżałam w piżamie. Na prawej nodze i lewej ręce miałam gips, a reszta ciała była cała w bandażach i opatrunkach. Nie wiem czemu, ale nie otwierałam oczu...
-...straciła bardzo dużo krwi, możliwe, że nie przeżyje... - usłyszałam czyjś głos.
-Josh, nawet tak nie mów! - teraz odezwał się Michael.
-Dobrze, miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze.. Michael, nie wstawaj, w Twoim stanie to niewskazane...
-Ale Josh...
-Michael, zaufaj mi..
-Eh...Josh, jak właściwie nas znalazłeś?
-No, zaczęło się od tego, że jechałem na moją zmianę. Nie wiem co się stało, coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć do was do domu. Miałem jakieś złe przeczucie. Obszedłem cały dom, nie było Was. W sypialni też. Pomyślałem, że może jecie śniadanie, więc poszedłem do kuchni. Tam też was nie było, ale na podłodze zobaczyłem krew. Szybko pobiegłem zobaczyć, czy kamery na zewnątrz coś zarejestrowały. I tam zobaczyłem... Ktoś prowadził was do samochodu. Spisałem numery rejestracyjne i pojechałem w pościg za wami. Przepraszam, że tak długo to trwało...
-Josh, dziękuję Ci, że w ogóle zareagowałeś. Gdyby nie Ty, Jessy by już nie żyła...
-Taka jest moja praca..
-Ile nas tam trzymali? - Michael spytał spoglądając na mnie.
-6 dni.
-Mam nadzieję, że Jessy wyjdzie z tego cało...
Otworzyłam oczy.
-Cześć kochanie - powiedziałem cichutko do Michaela i uśmiechnęłam się.
-Jessy, ty żyjesz! - Michael podszedł do mnie i usiadł na łóżku.
-Tak..
Spojrzałam na rękę Michaela. Nie było tam żadnego tatuażu.


Podoba się? :)

poniedziałek, 18 maja 2015

ROZDZIAŁ 26

Następnego dnia obudziłam się z zapłakaną twarzą. Przekręciłam się na boku.
-Cześć kochanie.. - przywitałam się z Michaelem. -Michael?! - wrzasnęłam -Michael! Gdzie ty jesteś?
Po tym, co się wczoraj zaszło dostałam teraz ataku paniki. A jeśli oni, ci Illuminati przyszli tu i porwali Michaela?
Wstałam z łóżka założyłam szlafrok i wyszłam z sypialni. Niepewnie szłam po schodach.
-Kogo my tu mamy?.. - spytał mężczyzna w czarnej szacie, kapturze na głowie i masce.
-Jessy, uciekaj! - dopiero teraz ujrzałam Michaela. Kilku mężczyzn tak samo ubranych w płaszcze trzymało go, a jeden z nich przystawiał mu nóż do gardła.
Nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy zaczęli kopać Michaela, a ten mężczyzna, który na początku się do mnie odezwał podszedł do mnie od tyłu i złapał mnie za ręce.
-Teraz jesteś moja... - szepnął mi do ucha i przejechał palcami po szyi. Próbowałam się wyrwać.
-Zostaw ją! - krzyknął Michael.
Mężczyzna puścił mnie, podszedł do Michaela i kopnął go kilka razy w brzuch. Mike zwinął się z bólu. Nie zastanawiając się co robię, złapałam patelnię i uderzyłam mężczyznę w głowę, jednak zaraz tego pożałowałam. Oberwałam tak samo jak Mike, upadłam na podłogę i straciłam przytomność.
Kiedy się obudziłam, leżałam na zimnej, betonowej podłodze w pokoju bez okien. Podniosłam się i podbiegłam do drzwi. Poczułam okropny ból w żebrach. Odsłoniłam bluzkę. Cały brzuch miałam posiniaczony, a do tego okropnie bolała mnie głowa. Nawet nie wiedziałam gdzie jestem, ile czasu byłam nieprzytomna, i gdzie jest Michael? Szarpałam klamką z nadzieją, że otworzę drzwi. Nic. Zamknięte.
Usłyszałam jakieś głosy dochodzące zza drzwi. Coraz bliżej i bliżej... Serce łomotało mi jak oszalałe. Może to Michael? Może to tylko zły sen?
Ktoś uderzył w drzwi i okropnie się zaśmiał. Dopiero teraz zobaczyłam, że w drzwiach jest mała szpara. Ktoś wsunął przez nią dwie kromki chleba z dżemem i szklankę wody. Szpara ponownie się zamknęła. Podeszłam do tacki i wzięłam ją. Ciągle zadawałam sobie to samo pytanie, "Gdzie jest Michael?".
Znowu usłyszałam jakiś dźwięk za drzwiami; tym razem ktoś je otwierał. Jakiś mężczyzna wpadł do pokoju, jeśli to w ogóle można było to nazwać pokojem. Bardziej było to coś w rodzaju piwnicy. Mężczyzna miał czarne włosy do ramion, jednak nie widziałam jego twarzy, ponieważ miał maskę. Stanął przede mną i chwilę popatrzył. Siedziałam skulona w kącie.
-Wstawaj - powiedział groźnym głosem.
Z trudnością się podniosłam, jednak przeszywający ból głowy, brzucha i żeber nie pozwalał utrzymać mi się na nogach.
-Wstawaj! - wrzasnął, gdy upadłam.
Ponownie stanęłam na nogach. Tym razem przed oczami pojawiły mi się mroczki. Ale nie poddawałam się. "Bądź silna, dla Michaela..." powtarzałam sobie.
Mężczyzna podszedł do mnie i lewą ręką złapał mnie za włosy. Na jego nadgarstku widniał czarno-biały tatuaż z trójkątem, a w środku niego oko. Już gdzieś to widziałam... Powoli zaczął palcami dotykać mnie po szyi i zjeżdżał w dół aż doszedł do połowy brzucha. Złapał za dół mojej bluzki i próbował mi ją ściągnąć. Już wiedziałam, co chce mi zrobić... Zaczęłam się szarpać i wrzeszczeć.
-Cicho, malutka..Zaraz będzie po wszystkim.. - szeptał do mnie. Czułam na sobie jego oddech.
Kopnęłam go w brzuch. On zaraz wstał i oddał mi kilka razy mocniej. Upadłam. Nie miałam siły wstać, ani się bronić. Mężczyzna energicznie mnie rozbierał.
-Will, do cholery! Co ty wyprawiasz! - przez szum w głowie usłyszałam jakiś głos. To był inny, milszy, ale to nie był Michael - Chyba Brian dokładnie powiedział, że ona ma być dla George'a!
Mężczyzna jak poparzony ode mnie odskoczył. Więc to jest Will, jest jeszcze jakiś Brian i George...
Ale gdzie Michael?


Podoba się?

ROZDZIAŁ 25

-Michael, pojedziesz ze mną do miasta? - spytałam Michaela.
-Jasne. A można wiedzieć po co? - spytał Mike, wskakując do pokoju.
-Mój brat ma za dwa dni urodziny i chciałam mu coś kupić..
-Jasne!
-Okay. To za 20 minut?
Mike potrząsnął głową. Jak ja nie lubię kupować prezentów... Nie chodzi o pieniądze! Ale po prostu boję się, że wybiorę zły prezent.
Jakiś czas później siedzieliśmy w samochodzie. Jechaliśmy jak normalni ludzie, nie rzucając się w oczy. Na szczęście nikt nas nie zauważył...
W sumie to nie lubiłam zakupów. Żadnych. Wolałam poczytać książkę, posłuchać muzyki lub spotkać się z rodziną lub znajomymi. Poza tym interesowały mnie inne rzeczy niż "shopping".
Dojechaliśmy na miejsce. Mike zabrał mnie do jakiegoś sklepu takim samym przejściem, co Rebbie. Ale chwila? Co ja mam kupić bratu?
-Jessy, ile twój brat ma lat? - spytał Michael nadal mnie prowadząc korytarzem.
-14 - odpowiedziałam.
-Tu - Michael podszedł do drzwi.
Znaleźliśmy się na wielkim zapleczu. Powędrowaliśmy do drzwi prowadzących do wnętrza sklepu.
-Cześć Jack - Michael przywitał się z kasjerem.
-O, cześć Michael - odpowiedział - Mogę w czymś pomóc?
-Nie, na razie dziękujemy - Mike uśmiechnął się i odeszliśmy.
-Czym interesuje się Twój brat? - spytał Mikey, gdy staliśmy przy stoisku z grami planszowymi.
-Hmm.. - w sumie to nawet nie wiem. Przeważnie nie rozmawialiśmy na takie tematy - Trochę interesuje się dinozaurami, kosmosem...
-Hmm...Lubi czytać książki?
-Zależy jakie.. Jeśli jest to jakaś powieść to nie, ale jeśli atlas zwierząt to tak.
-Co myślisz o tym? - Mike podał mi ogromną księgę z zielona, egzotyczną żabą.
Zajrzałam do środka. Były tam chyba wszystkie zwierzęta i owady jakie tylko są na świecie.
-To jest to! - krzyknęłam - Przepraszam...
Chyba pół sklepu mnie usłyszało. Wybuchnęliśmy śmiechem. Mała, rudowłosa dziewczynka podeszła do nas. Stanęliśmy z Mikiem jak wryci.
-Mamo, mamo, tu jest Michael Jackson! - krzyknęła swoim dziecinnym głosikiem.
-Jessica, nie możesz tak chodzić do ludzi i krzyczeć, że to Michael Ja... O, dzień dobry panie Jackson. - dziewczyna zarumieniła się. Była chyba w moim wieku, a już miała córkę? - Przepraszam za Jessy, jest mała i...
-Nic się nie stało - Mikey uśmiechnął się do dziewczyny - Cześć Jessy.
Uśmiechnął się do małej i kucnął obok niej. Jessy podeszła do Michaela.
-Cześć.. - odpowiedziała niepewnie.
-To my już pójdziemy.. - dziewczyna złapała córkę za rękę i odwróciła się.
Podeszliśmy do kasy, zapłaciliśmy i udaliśmy się do wyjścia przez cały czas rozmawiając.
Droga powrotna była spokojna. Jednak w domu czekała nas niezbyt przyjemna niespodzianka...
Weszliśmy do Nibylandii i rozebraliśmy się. Poszłam po papier ozdobny, aby zapakować prezent dla mojego brata i wysłać go pocztą. Wracając, przeszłam przez salon, aby zabrać kartki i długopis, na których chciałam napisać list do rodziców o naszych zaręczynach. Na ławie leżała kartka z poprzyklejanymi literami wyciętymi z gazet.
"Pamiętaj, co masz robić. Inaczej stracisz swoją lalunię..."
Gdy to przeczytałam nogi się pode mną ugięły. Czyżbym zagrażała Michaelowi? Przeze mnie ma problemy?
-Michael! - krzyknęłam takim tonem, a mój chłopak od razu się zjawił.
-Jessy, wszystko w porządku? - spytał Michael podchodząc do mnie.
-Nie - odpowiedziałam podając mu kartkę - Michael, co to jest?
Michael zrobił się biały jak ściana. Spojrzał na mnie, otworzył usta, a łzy spłynęły mu z oczu.
-Jessy, ja nie chciałem cię martwić..
-Martwić? Michael, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć... Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie..
-My jesteśmy w niebezpieczeństwie - poprawił mnie.
-My?
-Tak.. Jessy, to moja wina.. Ja...
-Ale jak?
-Illuminati, to taka sekta.... Oni, oni co jakiś czas wysyłają mi takie groźby.. Za to, że wierzę w Boga i nie chciałem się do nich przyłączyć...
-Ale..Co oni chcą zrobić?
-Zmusić do przyłączenia się do sekty, a jeśli nie to zabić.. - Michael ponownie wybuchnął płaczem.
-Michael...
-Jessy, musisz wracać do domu.. Nie chcę Cię narażać..
-Nie, Michael. Nigdzie się nie wybieram, zostaję tu z Tobą.
-Jessy, nie chcę cię stracić..
-Nie zostawię cię - słone łzy spłynęły po moich policzkach.
Długo jeszcze tak rozmawialiśmy. Miliony myśli przeszły przez moją głowę.
-Michael, czy oni...ee...kogoś ...zabili? - spytałam ocierając twarz.
-Tak - odpowiedział po chwili zastanowienia.
-Dużo osób?.. - zapytałam niepewnie.
-Prawie codziennie są nowe ofiary...
Podniosłam twarz i spojrzałam na Mikiego, a on tylko potakująco pokiwał głową. Nie chciałam już zadawać więcej pytań na ten temat, bo za każdym razem z oczu Michaela leciały coraz większe łzy.
-Mikey, pogramy w coś? - spytałam i przez pozostałe na mojej twarzy łzy wymusiłam uśmiech.
Mike wstał i poszliśmy do salonu gier.
Przez cały czas myślałam o tym, co się stało i o tym, co się może stać...



I jak? Podoba się? :)

piątek, 15 maja 2015

ROZDZIAŁ 24

Kilka dni później był już wrzesień i Michael, tak jak obiecał moim rodzicom, będzie mnie uczył wszystkiego jak w szkole. Nienawidziłam się uczyć, ale wiedziałam, że z Michaelem to nie będzie tylko nauka..-No, to dziś zaczniemy od HIStorii.. - powiedział do mnie Michael, gdy usiedliśmy przy stoliku z rozłożonymi książkami.
-Jaki temat? - spytałam. W sumie lubiłam HIStorię, ale nie tą w książkach, czy szkole. Taką żywą, którą można zobaczyć i zwiedzić.
-Starożytny Egipt.
-To dobrze. Już myślałam, że średniowiecze. Nie cierpię tego..
-Czemu?
-Jakoś tak. Nie przypadło mi to do gustu. Ale najbardziej nie lubię średniowiecznych obrazów.. Ludzie na nich są zawsze uśmiechnięci, jednak tylko na obrazach. A jak było w rzeczywistości? - spytałam bardziej siebie niż Michaela.
-No już, marzycielko... Zacznijmy lekcję.
-No dobra..
-Proszę - podał mi książkę - Przeczytaj temat "Bogowie egipscy".
Tak, jak kazał Mike, zabrałam się do czytania. Na lekcji jakoś mogłam się skupić, ale teraz? Przy Królu? To chyba niemożliwe..
Skończyłam. Ale chwila..Nawet nie wiem o czym czytałam...
"Michael, to Twoja wina!" - pomyślałam i uśmiechnęłam się sama do siebie.
Michael obejrzał się za siebie a później na swoje ubrania.
-Z czego się śmiejesz? - spytał, nadal się rozglądając.
-Z niczego.. - wróciłam do czytania.
-Powiedz jak skończysz, a ja pójdę po coś do picia. Coś ci przynieść?
-Jak byś mógł sok pomarańczowy..
Michael wyszedł z pokoju. Teraz powinni mi lepiej iść..
Nagle zadzwonił mój telefon.
-Halo? - powiedziałam.
-Cześć - usłyszałam głos mojej mamy - Nie przeszkadzam?
-No trochę..
-Oo, a co robicie?
-Michael uczy mnie HIStorii.
-Czyli jednak to robi... - mama mruknęła do siebie.
-Mamo! Przestań! Jeśli Michael wam obiecał, że będzie mnie uczył, to się z tego wywiąże! - powiedziałam trochę głośniej. Akurat w tej chwili wszedł Mike. Ciekawe jak to musiało zabrzmieć...
-Dobra, już się nie denerwuj.. Pamiętasz, że za kilka dni są urodziny Twojego brata?
-Tak, pamiętam. I co?
-Nic. Tak chciałam Ci tylko przypomnieć i zadzwonić.
-Eh..
-No dobra. To ja już nie przeszkadzam. Pa.
-Pa. - odpowiedziałam i z ulgą nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
-Michael, moja mama cię pozdrawia. - powiedziałam tym razem do Michaela.
-Dziękuję - urwał na chwilę - Jesteś już gotowa do odpowiedzi?
-Odpowiedzi? - spytałam lekko zdziwiona. To on ma mnie odpytywać?
-Chcę wiedzieć, czy się czegoś nauczyłaś..
-Daj mi jeszcze chwilę..
Kolejny raz zabrałam się do czytania. Może coś tym razem wejdzie do głowy.
-Dobra, skończyłam. Możesz mnie pytać - powiedziałam po czym dałam książkę Michaelowi.
Michael zadawał mi wiele pytań dotyczących tematu, a ja płynnie na nie odpowiadałam.
-Jessy, pójdziemy do ogrodu? - spytał tajemniczo Mike, gdy skończyliśmy.
-Ok.. - odpowiedziałam.
Michael złapał mnie za rękę i wyszliśmy.
Był już wrzesień, a mimo to niektóre kwiaty świetnie się jeszcze trzymały.
Usiedliśmy na ławce. Michael spojrzał na mnie, a ja nie niego.
-Jessy, chciałbym coś w Tobie zmienić.. -
-Tak? A co? - spytałam.
-Nazwisko na Jackson. - uśmiechnął się do mnie.
-Oh, Michael - uśmiechnęłam się do niego.
Michael zszedł z ławki, klęknął przede mną i wyjął coś z kieszeni. Było to małe, czerwone pudełeczko. Gdy je otworzył, ujrzałam złoty pierścionek zdobiony małym diamencikiem na środku.
-Jessy, wyjdziesz za mnie? - spytał Michael.
Łzy szczęścia spłynęły po moich policzkach. 
-Tak - odpowiedziałam.
Michael wstał, założył mi pierścionek na serdeczny palec i gorąco mnie pocałował.





I jak? Podoba się? Przepraszam za długą przerwę.. :)